23.03.2016

Rozdział pierwszy.



Biorąc tą sprawę nie spodziewałam się tylu komplikacji. Chociaż powinnam była, bo przecież nikt wcześniej nie chciał się jej dobrowolnie podjąć. Oczywiście nie bez powodu.
Nikomu nie chciało się rozgryzać i niszczyć tak zwięzłej i dobrze ukrytej demonicznej komórki, a Ci, którzy się na to odważyli rezygnowali po kilku miesiącach. Jeśli mam być szczera, to też trzymałabym się od tego z daleka gdybym dysponowała sumą odpowiednią na przeżycie kolejnego miesiąca, a niestety nie dysponowałam. Bractwo miało mi przelać na konto wszystkie oszczędności dopiero za kilka tygodni, więc byłam prawie bez grosza, a rachunki za mieszkanie, samochód i jedzenie nie opłacały się z powietrza. Sami więc rozumiecie, że kilka dodatkowych zer na koncie było niezwykle kuszącą propozycją.
Zerknęłam znacząco na Becka Chandlera – tymczasowego partnera z Wydziału Informacji, który ku mojemu nieszczęściu zgłosił się na ochotnika (co w jego przypadku oznaczało pociągnięcie za sznurki żeby dostać przydział dokładnie tam, gdzie chciał) żeby mi pomóc – i sięgnęłam po szmatkę leżącą na stoliku obok.
Ściskałam ją przez chwilę w dłoni, obserwując jak Beck daje znak praktykantowi w kominiarce i czarnym, roboczym kombinezonie, a potem oboje opuszczają coeliumowe* łańcuchy, przytrzymujące budzącego się, półnagiego demona.
Nie był w najlepszym, ale i nie w najgorszym stanie, co oczywiście miałam zamiar zmienić jeśli chciałam wyciągnąć z niego jakieś użyteczne informacje.
Jego klatka piersiowa poprzecinana była czerwonymi, nabrzmiałymi pręgami oraz paskudnymi rozcięciami, w których nadal tkwiły maleńkie odłamki poświęconego coelium, i w które wdało się już zakażenie. Jego plecy wyglądały podobnie, tak samo ramiona, które opadły bezwładnie, kiedy tylko Beck i jego asystent ułożyli brudne i poranione ciało demona na niskiej, przechylonej fabrycznie ławie, a następnie sprawnie przymocowali łańcuchy do ziemi. Jego głowa znajdowała się w tej sytuacji nieco niżej niż tułów.
Podeszłam bliżej, nie spuszczając wzroku z wściekłych, czarnych oczu potwora, ignorując nienawistne, pogardliwe spojrzenie jakim mnie obrzucił oraz mrowienie na dłoniach i ramionach. Jasne kosmyki włosów lepiły się do jego spoconego czoła i chociaż przysłaniały wyraz jego twarzy to nie miałam wątpliwości co do tego, że demon – gdyby tylko miał okazję i gdyby tylko starczyło mu sił – rzuciłby się do mojego gardła i rozszarpał je jednym, gwałtownym ruchem. Już nie raz tego próbował i zaczynało mnie to porządnie irytować.
Zaczekałam aż Beck przymocuje specjalnymi pasami nogi potwora, by ten przypadkiem nie ześlizgnął się z blatu, a kiedy dał mi znak stanęłam za ławą, patrząc na bestię z góry i rozciągnęłam szmatkę między obiema dłońmi. Czarne, dzikie ślepia śledziły uważnie każdy mój ruch co nie było łatwe zważywszy na to, że znajdowałam się za jego głową.
- Postawmy sprawę jasno, Hebtel. Jestem jednym z najgorszych koszmarów, które mogły ci się przytrafić. Nie będę twoją przyjaciółką i nie mam zamiaru ci pomagać – oznajmiłam, a demon najpierw wykrzywił spierzchnięte usta, a następnie obrócił głowę i splunął na moje buty.
Westchnęłam ciężko i przymknęłam na moment oczy. Policzyłam w myślach do trzech i nie zastanawiając się nad tym dłużej, kucnęłam nad Hebtelem i wymierzyłam mu prosty cios w opuchniętą szczękę. Zacisnął zęby, kiedy jego głowa opadała na bok, ale nie pisnął ani słowa. Bardzo dobrze.
Wytarłam buty ścierką i dyskretnie wymasowałam obolałą dłoń.
- Jedyną osobą, która może ci pomóc, jesteś ty sam, rozumiesz? Kiedy kłamiesz, cierpisz. Kiedy udzielasz złych odpowiedzi – cierpisz. Lepiej żebyś szybko przyswoił sobie tą zasadę – ostrzegłam i uniosłam kącik ust w kpiącym uśmiechu. Mało która z tych bestii brała sobie do serca te słowa już za pierwszym razem. – Potrzebujesz czegoś? Jedzenia? Picia? Może chciałbyś skorzystać z łazienki? – zapytałam i teatralnie pociągnęłam nosem, krzywiąc się gwałtownie, kiedy dotarł do mnie smród niemytego, więzionego przez pięć dni cielska.
- O tak, łazienka zdecydowanie by ci się przydała co? - zaśmiałam się pod nosem, a demon posłał mi kolejne nienawistne spojrzenie.
- Zaczynamy?
Spojrzałam na Becka, który mierzył mnie uważnym, pytającym wzrokiem. Musiałam zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w twarz, co nie podobało mi się ani trochę. Skinęłam krótko, a Chandler odpowiedział mi uśmiechem zdecydowanie zbyt entuzjastycznym jak na kogoś, kto podobno – jeśli wierzyć plotkom - nie chciał dłużej brudzić rąk w tej robocie.
- To jak będzie, Hebtel, powiesz mi to, co chcę wiedzieć? – spytałam, ponownie przenosząc wzrok na demona.
Nie odpowiedział. No cóż, byłam na to przygotowana i jakoś mnie to nie zniechęciło.
- Zacznijmy od początku. Kim jest twój szef?
- Pieprz się.
- To była zła odpowiedź – mruknęłam i machnęłam ręką na zamaskowanego asystenta. Rozłożyłam szmatkę i zdecydowanym, pewnym ruchem przyłożyłam ją do twarzy demona. Zaczął się szarpać, ale coeliumowe łańcuchy i pasy nie pozostawiały mu wielkiego pola do popisu. Usiadłam okrakiem na jego poranionej klatce piersiowej, a facet w kominiarce przytrzymał jego ramiona.
- Pamiętasz co powiedziałam, Hebtel? Jeśli udzielasz złej odpowiedzi - cierpisz!
Wyciągnęłam rękę w kierunku Becka, który podał mi przeźroczysty kubełek z wodą. On sam kucnął obok ławy i przytrzymał szmatkę na twarzy wyjącej bestii. Nie czkając dłużej zaczęłam wylewać poświęconą wodę na zasłoniętą twarz potwora. Nie miał jak się bronić ani jak uciekać, więc szybko zaczął się krztusić. Próbował wykręcać tułów i umknąć, kiedy ciecz drażniła jego przełyk i zatoki, a później gardło. Patrzyłam na to z nabytą obojętnością.
- Pamiętaj, że tylko ty możesz sobie pomóc, Hebtel! – podniosłam głos, żeby mógł usłyszeć mnie przez swoje własne jęki. – Tylko ty możesz to zrobić pod warunkiem, że będziesz z nami współpracował! – mówiłam i wylewałam wodę z kubełka, mocząc ścierkę, twarz demona, jego ramiona i drewniany blat.
Hebtel szarpał się, ale to nic nie pomagało. Nigdy nie pomaga, kiedy już skuje się jakiegoś demona coeliumowymi łańcuchami, wykonanymi ze stopu z anielskiej stali i poświęconymi przez najwyższego Kapłana. Jednak wola przetrwania jest silniejsza niż świadomość, że każda próba zaczerpnięcia powietrza jest bezcelowa.
Drgnęłam, kiedy bestia ryknęła i podałam kubełek Beckowi. Odsunął się, a asystent w kominiarce poszedł w jego ślady. Ściągnęłam szmatkę z twarzy demonicznej kreatury i pomogłam mu się przechylić, żeby mógł wypluć wszystko na podłogę.
- Już, spokojnie… Oddychaj, Hebtel. Oddychaj. Przecież nie chcemy żebyś nam tutaj umarł – powtarzałam mu do ucha, kiedy gwałtownymi wdechami łapał powietrze, niczym ryba wyrzucona na brzeg. – Pamiętaj, że tylko ty możesz sobie pomóc. Nie ma tu twoich kumpli, nie ma nikogo kto ratowałby twój tyłek. Jesteś sam i tylko sam możesz się ocalić, rozumiesz? Kiedy kłamiesz albo udzielasz złych odpowiedzi, to cierpisz. Za każdym razem. Zastanów się nad tym… - Powtarzałam to jak mantrę aż do momentu, kiedy potwór nie opadł wykończony i nieruchomy na mokrą ławę, wlepiając przerażone, czarne ślepia w sufit sali.
Uśmiechnęłam się mimowolnie; waterboarding zawsze działał, to była tylko kwestia czasu. Stare metody sprawdzają się najlepiej. Żałowałam jedynie, że musiałam zmarnować wcześniej pięć dni na łagodniejsze środki.
- Ja mam dużo czasu, Hebtel, a ty masz go coraz mniej, pamiętaj o tym – oznajmiłam i chwyciłam go wolną dłonią za brodę, wbijając palce tak mocno, że aż sapnął cicho i skrzywił się. – Chyba możemy zacząć od początku, jak sądzicie? – zapytałam, zerkając na Becka i jego asystenta z miną świadczącą o tym, że wcale nie oczekiwałam odpowiedzi.
- Zacznijmy zabawę – powiedział Chandler i ponownie kucnął obok ławy.
- W takim razie jeszcze raz, Hebtel. Kim jest twój szef?
Demon zacisnął przygryzione do krwi wargi i wlepił błagalny wzrok w asystenta w czarnej kominiarce, który znów szykował się żeby unieruchomić jego ramiona. Klatka piersiowa demona unosiła się w szybkim tempie, ale nadal uparcie milczał.
- Brak odpowiedzi zalicza się do złych odpowiedzi – przypomniałam mu, ponownie rozwinęłam szmatkę i przyłożyłam ją do twarzy szamoczącej się bestii.
- Ty suko! – wrzasnął niewyraźnie.
Uniosłam brew i mocno przytrzymałam materiał, kiedy teraz Beck wlewał kolejne mililitry święconej wody do nosa i ust skowyczącego demona.
Tym razem odrobinę dłużej zajęło mu dojście do siebie, ale nie zamierzałam znów marnować czasu na ostrzeżenia – mój dzienny limit porad właśnie się wyczerpał. Wyżymałam szmatkę i ponownie ją rozciągnęłam, szykując się do dalszych tortur. Zanim jednak zdążyłam się nachylić i przykryć twarz potwora, ten zaczął wreszcie przemawiać ludzkim głosem.
- Ja nic nie wiem!
No cóż, każdy prędzej czy później daje się złamać… W tym przypadku musiałam poświęcić na to pięć dni, ale wiedziałam, że to dopiero początek. Minęły już trzy tygodnie, a to był czwarty z kolei demon z komórki, którego udało mi się złapać i wyciągnąć z niego jakieś informacje. W takim tempie sprawa może potrwać nawet kilka miesięcy, a nie mogłam sobie na to pozwolić. Chyba, że Hebtel wie coś istotnego.
- Nie wiesz kim jest twój szef? – warknęłam i nachyliłam się nad potworem, chcąc wyraźnie dać do zrozumienia, że nie zamierzam się z nim bawić w kotka i myszkę.
- Nie znam go osobiście, przysięgam! Znam tylko imię…
Dla zachęty odsunęłam ścierkę daleko od twarzy piekielnego pomiota i przyjrzałam się uważnie jego czarnym ślepiom.
- Więc słucham – mruknęłam, przybierając na twarz wyraz wielkiego zniecierpliwienia. Najwyraźniej podziałało.
- Peshel – wykrztusił wreszcie demon.
Kątem oka zauważyłam jak Beck marszczy brwi. Wiedziałam skąd ta konsternacja. Peshel (czyt.: Peszel) już widniał na mojej liście podejrzanych, ale nie jako szef komórki.
- Znów chcesz się napić, Hebtel? – warknęłam i nachyliłam się nad nim nieco. – Peshel to kurier, wszyscy o tym wiedzą!
Blond bestia zaśmiała się; nieco zbyt histerycznie i skrzekliwie, jak na mój gust, ale nie miałam wątpliwości co do tego, że był to śmiech.
- Sprytny jest, co? Podobno sam to wszystko wymyślił – odpowiedział i byłam pewna, że słyszę w jego głosie nutę podziwu dla szefa. – Robi za kuriera, a tak naprawdę to on jest drugi w hierarchii, zaraz po Górze – oznajmił i odkaszlnął, krztusząc się przy okazji. Zacisnęłam zęby i zaczekałam cierpliwie aż Hebtel doprowadzi się do porządku. – Jest ważny jak jasna cholera, bo to jego brat…
Uniosłam głowę i napotkałam wzrok Becka. W jego zielonych tęczówkach tliły się znajome iskierki podniecenia, niczym u psa, który właśnie złapał trop. Nie dziwiłam się, ponieważ mogłabym się założyć, że moje oczy wyglądały w tym momencie podobnie.
Gdybym złapała Peshela, to byłby koniec zadania. Miałam dostarczyć Mistrzowi Lorasowi Górę albo jego brata, a gdybym zrobiła to przed upływem czterech tygodni czekała na mnie premia. Prawdopodobnie kolejne trzy zera do kolekcji. Musiałam się śpieszyć, bo zostało mi już tylko kilka dni.
Chwyciłam Hebtela za pozlepiane brudem włosy i uniosłam jego głowę, ignorując protesty i ból, który wykrzywił jego twarz w ohydnym grymasie. W tym momencie nie współczułam mu ani trochę.
- Gdzie on jest? – zapytałam, siląc się na spokojny ton chociaż gdzieś tam, w środku, miałam ochotę uderzać głową demona o podłogę tak długo, aż wszystkiego mi nie powie. – Gdzie. On. Jest? – wycedziłam przez zęby, nie odrywając oczu od demonicznych ślepi.
- Jeśli dowiedzą się, że wam powiedziałem, to przyjdą i mnie wykończą – skomlał, próbując odsunąć głowę. Trzymałam jego blond kłaki zbyt mocno, żeby mogło mu się to udać.
Nachyliłam się gwałtownie w jego kierunku tak nisko, że nasze twarze dzieliły zaledwie milimetry i jego odór przyprawiał mnie niemal o mdłości. Niemal, bo jak do tej pory tylko demoniczna whiskey była w stanie rozczulić mnie do tego stopnia, żebym zwróciła to, co wcześniej zjadłam. Obecnie jednak zawartość mojego żołądka stanowiła głównie kawa i energetyki.
- Nie znajdą cię tutaj. Jednak jeśli chcesz mieć wybór to albo przytulna cela w Hadesie, albo wieczność spędzona w Czyśćcu w towarzystwie Peshela albo Góry, kiedy już ich dorwę i wyślę do drugiego wymiaru. Osobiście się postaram, aby każdy z nich wiedział, kto puścił farbę. Wybieraj – syknęłam, potrząsając jego głową.
Moja mina musiała mu powiedzieć, że nie żartuję. Jego przerażone oczy błądziły po mojej twarzy przez kilka sekund, a następnie demon gorliwie skinął głową.
- Co tydzień przekazuje nam instrukcje w starym magazynie przy wschodnim brzegu rzeki Hudson. W starej oczyszczalni ścieków... Zostawia nam telefon z instrukcjami na drugim piętrze. Trzecia kolumna na lewo od wejścia – powiedział i wlepił we mnie wyczekujące, niemal błagalne spojrzenie.
Żałosne…
Puściłam gwałtownie jego głowę i podniosłam się z klęczek, wycierając dłonie mokrą ścierką, którą po chwili rzuciłam stażyście.
- Kiedy był ostatni przekaz? – zapytałam, spoglądając na Hebtela z góry.
- A jaki dziś dzień?
- Piątek.
- Więc chyba w niedzielę.
Beck chwycił kubełek z resztką wody i wylał ją demonowi na twarz.
- Chyba?! – warknął ochrypłym głosem, zarezerwowanym na przesłuchania i momenty, kiedy komuś wyjątkowo udało się wyprowadzić go z równowagi.
- Na pewno! – ryknął Hebtel, nie kryjąc już paniki w głosie. Święcona woda sprawiała demonom wyraźny ból, niestety - efekt ten był, według mnie, zbyt krótkotrwały. Chandler uśmiechnął się zadowolony i zerknął na mnie kątem oka. Wzruszyłam ramionami. Szczerze wątpiłam, żeby demon kłamał, więc wyglądało na to, że będę miała z czego opłacić w tym miesiącu rachunki.
- Niech go wyczyszczą i nakarmią, a później odeślą do Hadesu – oznajmiłam i wyszłam z sali przesłuchań. Dzień zapowiadał się nieco lepiej. Niestety, już za zakrętem usłyszałam za sobą odgłos kroków i nie minęła chwila, kiedy obok mnie pojawił się Beck.
- Cwaniacki uśmiech, ręce w kieszeniach, odrobina luzactwa i samozadowolenie wypisane na twarzy… Czyżbyś wygrał na loterii? – zakpiłam, nie potrafiąc ukryć nikłego uśmiechu.
Beck prychnął cicho i pokręcił głową.
- Po prostu cieszę się, że ci się udało, Trzynaście. Czy to aż takie dziwne? – zapytał, przywdziewając maskę niewiniątka. Gdybym go nie znała, to może bym i uwierzyła.
- Tsunami w Kanadzie, śnieg w Miami, archanioł Gabriel jest kobietą… Te rzeczy byłby mniej zaskakujące i bardziej prawdopodobne niż ty, cieszący się z czyjegoś sukcesu – zauważyłam, a Beck parsknął śmiechem.
Nie dołączyłam do niego, zajęta przesuwaniem identyfikatora przez czytnik żeby wydostać się z Wydziału Informacji i jak najszybciej pozbyć się natręta. Każdy w budynku Bractwa, a nawet poza nim wiedział, że Beck Chandler jest playboyem i prawdopodobnie zaliczył już tyle lasek, że starczyłoby na zapełnienie wszystkich żeńskich etatów w co najmniej trzech wydziałach. Czyli całkiem sporo. A te, które z jakiegoś powodu mu odmówiły (w tym ja), brał na celownik na tak długo aż prosiły o przeniesienie, oskarżały go o molestowanie albo zyskiwały jego szczątkowy szacunek.
Nie było innego wariantu. W bractwie były trzy typy kobiet (przynajmniej według teorii męskiego, szowinistycznego półświatka): te, które Chandler z różnych powodów sobie odpuszczał; te, które zaliczył i te, które się przez niego przeniosły (bez zaliczenia lub z). Nikt nie brał pod uwagę żadnych innych anomalii jeśli chodziło o Becka Chandlera i płeć piękną. Na całe szczęście na mnie nie działał jego urok, udawany akcent i „olśniewający” image.
- Masz mnie aż za takiego drania?
- Mhm – mruknęłam w odpowiedzi i spróbowałam zamknąć mu drzwi przed nosem.
Nic z tego. Zdążył się przecisnąć. Jak karaluch.
- Auć. Ranisz… - oznajmił, ponownie zrównując ze mną krok.
- Tak właściwie to co ty tu robisz, Beck? To chyba nie twoja część budynku – zauważyłam i westchnęłam ciężko. To był ten minus mojej odporności na chandlerowy urok – jeśli koleś raz się przyczepił, to długo nie odpuszczał.
Zerknęłam na niego kątem oka i to był mój błąd. Podchwycił moje spojrzenie i chociaż trwało to zaledwie ułamek sekundy, to zdążył posłać mi lepki, przesłodzony uśmiech numer jeden: „No dalej maleńka, wiem, że mnie pragniesz, przyznaj to.”. Skrzywiłam się na samą myśl, że ktoś mógłby coś takiego powiedzieć. A Beck mógł, bez problemu, słyszałam to na własne uszy. Wzdrygnęłam się mimowolnie.
- Tak się składa, że czekam na twoje podziękowania – odpowiedział, a ja aż przystanęłam z wrażenia. Zamrugałam i wlepiłam w niego powątpiewające spojrzenie.
- Chyba sobie żartujesz – prychnęłam i ruszyłam dalej, wyprzedzając go o dobre kilka metrów.
Nie miałam jednak zamiaru przyśpieszać jeszcze bardziej. Jeszcze tego brakowało żeby ludzie zaczęli gadać, że Beck Chandler gonił mnie po korytarzach Bractwa. Nie byłam aż tak głupia. Zdeterminowana, żeby się go pozbyć? Owszem, ale nie zdesperowana.
- Jestem śmiertelnie poważny.
- I głupi, jeśli myślisz, że podziękuję ci za zastąpienie Triny podczas jednego z najważniejszych przesłuchać w tym zadaniu – odpowiedziałam, czując, że moja irytacja niedługo osiągnie poziom krytyczny.
W ciągu trzech dni spałam zaledwie pięć, może sześć godzin i zjadłam jeden posiłek. Byłam tak zajęta sprawą, że kiedy wpadłam do mieszkania miałam czas tylko na prysznic i krótką drzemkę, bo potem znów musiałam wrócić i zająć się raportem dla Mistrza Lorasa. Tyle, jeśli chodziło o prawdopodobny stan mojej nadszarpniętej cierpliwości, a mogę się założyć, że Beck doskonale o tym wiedział.
Ten fakt tylko bardziej mnie denerwował.
- Trzynaście…
- Spadaj, Chandler, nie mam dziś nastroju.
- Ty nigdy nie masz nastroju - mruknął pod nosem.
Zwinęłam dłonie w pięści i zatrzymałam się przed gabinetem Mistrza. Obróciłam się powoli w stronę Becka i posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- To może wreszcie wyciągniesz z tego jakieś wnioski i się ode mnie odpieprzysz, co? – warknęłam, zapukałam i nie czekając na pozwolenie wślizgnęłam się do gabinetu Starszego, zamykając drzwi zanim Chandler mógł cokolwiek odpowiedzieć.
Oparłam czoło o chłodne drewno i westchnęłam ciężko, odliczając w myślach do trzech. W końcu jednak wzięłam głęboki wdech i obróciłam się w stronę biurka.
- Przepraszam, Mistrzu Lorasie, ale… - urwałam w pół słowa i zamarłam.
Oczywiście Mistrz Loras był w gabinecie; siedział za swoim dębowym biurkiem i spoglądał na mnie karcąco, splatając obie dłonie na blacie. Nie był jednak sam. Oba obskubane, skórzane fotele przed jego biurkiem były zajęte przez innych Starszych, a dodatkowo o ścianę, krzyżując ręce na klatce piersiowej, opierał się jakiś mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Miny wszystkich wskazywały na to, że prawdopodobnie słyszeli moją krótką rozmowę z Beckiem.
Po prostu świetnie. Już jesteś trupem…
No cóż, moja podświadomość miała cholerą rację. W tym przypadku jednak określenie „jesteś trupem” równało się zapewne papierkowej robocie. Wolałabym już chyba myć skazańców przed transportem do Hadesu – więzienia Bractwa, niż wypełniać jakieś druczki za biurkiem.
- Um, bardzo przepraszam, to ja może wpadnę później - mruknęłam i obróciłam się na pięcie z zamiarem jak najszybszego ewakuowania się z gabinetu.
- Zaczekaj, tak się właściwie składa, kochana, że właśnie miałem kogoś po ciebie posłać – usłyszałam, zanim zdążyłam choćby złapać za klamkę.
Głos Mistrza Lorasa dał mi do zrozumienia, że nie ma zamiaru tolerować tego dnia niesubordynacji z mojej strony. Nie żeby kiedykolwiek miał taki zamiar, czasem tylko przymykał na to oko. Podejrzewam, że to ze względu na sentyment, jaki żywił do mojej skromnej osoby. W każdym jednak razie wolałam go nie denerwować, więc posłusznie się obróciłam.
- Tak? – mruknęłam niepewnie w odpowiedzi, modląc się w duchu, by nie mówił poważnie.
- Tak.
Psia krew.
- Najpierw jednak powiedz jak idzie twoja sprawa…
- Doskonale, właśnie wracam z przesłuchania. Hebtel wydał nam młodszego brata – odpowiedziałam, niezupełnie wiedząc jak interpretować wesołość w tonie Starszego Lorasa.
- To świetnie! – Klasnął w dłonie i rozsiadł się wygodnie na swoim fotelu, świdrując mnie uważnie błękitnymi oczami. – Bo mam dla ciebie kolejne zadanie – oznajmił, a ja ledwo powstrzymałam w sobie odruch, aby się cofnąć.
Nie chodziło o to, że byłam zaskoczona, czy przerażona perspektywą kolejnej misji. To nie to. Po prostu w tym samym momencie wzdłuż moich pleców przeszedł dreszcz, który wywołał gęsią skórkę na moich odkrytych przedramionach i po prostu wiedziałam, że to nie będzie zwykła sprawa.


* - tłumaczenia należy szukać w słowniczku.



10 komentarzy:

  1. Zazwyczaj fantastyka mnie nie pociąga, ale tutaj jest ona napisana w sposób, który łatwo mi ugryźć. Czytało się przyjemnie, sama nie wiem kiedy dotarłam do końca strony. Poza tym, szablon w swojej prostocie jest przecudowny.
    www.w-martwym-ciele.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Opis, który pozostawiłaś na moim blogu zachęcił mnie, mimo tej chaotycznej formy. Zawsze lubiłam historie o takiej tematyce i chyba tak już pozostanie. :P Szybko wszystko przeczytałam i jestem pozytywnie nastawiona do twojego tworu. Na pewno wyróżnia się ono z pośród innych ze swoją oryginalnością, bo osobiście nie spotkałam się z czymś takim w blogosferze.
    Złapałaś mnie i zostaję u Ciebie ♥
    Ściskam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Po przeczytaniu tego rozdziału, wiem jedno: Alyss znalazła się na mojej liście ulubionych bohaterek.
    Lubię postacie barwne, o ciętym języku i postawie "jestem pewna siebie". Zaś "ciepła kluchy" mnie po prostu odpychają.
    U ciebie znalazłam tę pierwszą opcję i już się nie mogę doczekać, by przeczytać o niej więcej.
    Co do fabuły, to dopiero się rozkręca, więc wiele nie mogę o niej powiedzieć. Ale po tym rozdziale śmiem sądzić, że się nie zawiodę:)
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.

    [kroniki-larth-porwana.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział. Już polubiłam główną bohaterkę. Uwielbiam tematykę demonów, a Trzynaście to taka trochę damska wersja Constantina ;D Właśnie takiego opowiadania szukałam i na pewno zostane tu na dłużej ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Musze przyznac ze bardzo fajnie sie czytalo. Zadko siegam po taka tematyke. Demony poprostu mnie... Odrzucaja. Ale w tym opowiadaniu jest cos intrygujacego. No nie wiem. Nie moge tego wyjasnic. Tak jest. ;D
    Bede wiec wyczekiwac kolejnego rozdzialu.
    Pozdrawiam i zycze weny :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajne opowiadanie. Główna bohaterka jest super tak samo jak wygląd bloga. Mam tylko jedną radę: powiększ czcionkę bo jest troszeczkę za mała, nie sądzisz?
    PS: mogłabyś mnie informowac?
    Jeśli będziesz miała chwilkę czasu wpadnij do mnie i skomentuj. Twoja opinia na pewno mi pomoże w dalszym pisaniu http://you-dont-know-anything-about-me.blogspot.co.at/

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej Mefedrean!
    Na twojego bloga trafiłam czystym przypadkiem, z nudów przeglądając blogi o modzie, jedzeniu i tym podobnych duperelach.
    Jedyne co na wstępie mogę powiedzieć to: "WOW". Szablon jest cudowny, piszesz ciekawie, a przede wszystkim masz bujną wyobraźnię. Więc samo: "WOW" już nie wystarcza przy dogłębnych oględzinach tego cudeńka.
    Za skomentowanie rozdziału się nie zabieram ze względu na brak czasu i wnerwiającą siostrę próbującą odciągnąć mnie od laptopa, jednak nie bój się - prędzej czy później wpadnę, przeczytam i skomentuję.
    Taka mała prośba na początek naszej znajomości: Czy w stopce bloga nie dałoby się umieścić menu? TZN. Spisu Treści, Reklamy, Spamu, Bohaterów czy innych tym podobnych stron? Bardzo ułatwiłoby mi to życie, a co najważniejsze: łatwiej byłoby poruszać się po świecie Trzynastej.
    Z wyrazami szacunku i życzeniami odnośnie weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam ;)
      Cieszę się, że blog jako taki Ci się podoba i mam nadzieję, że faktycznie wpadniesz i przeczytasz rozdział.
      Co do menu, to takowe już istnieje od samego początku powstania strony - wystarczy najechać myszką na czarną listwę u dołu ekranu, a wysunie się stopka. ;) Tam znajdziesz wszystko co najistotniejsze.

      Usuń
    2. Jednym słowem: magia. Czysta i nierealna magia.
      Boże! W życiu nie kapnęłabym się, że coś takiego może istnieć. Co do rozdziału - owszem mam zamiar przeczytać go dokładnie - na razie przeleciałam tekst wzrokiem - ale to dopiero pod koniec tego tygodnia - zbyt dużo nawałów sprawdzianów, kartkówek i teścików z przedmiotów ścisłych. Ale obiecuje jedno: przeczytam na pewno.
      Do zobaczenia w kolejnym rozdziale ;)

      Usuń
  8. Mam przyjemność nominować cię do LBA! Pytania: http://ostatniamysl.blogspot.com/2016/04/lba-2-i-3.html
    Pozdrawiam
    Kot

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy