31.12.2016

Rozdział drugi.


Siedziałam sztywno i przyglądałam się Mistrzowi Lorasowi z niedowierzaniem. Obserwując w napięciu jego oszpeconą blizną twarz, czekałam aż parsknie śmiechem i oznajmi mi, że to tylko głupi żart, byśmy wszyscy mogli wreszcie przejść do sedna sprawy. Jakby Mistrz Loras kiedykolwiek wcześniej miał w zwyczaju żartować w tak poważnych sytuacjach...
On jednak podchwycił moje spojrzenie i przetrzymał je przez długą, mrożącą krew w żyłach chwilę, by następnie zabębnić palcami o ciemny, drewniany blat ławy, przy której właśnie siedzieliśmy. Wiedziałam co ten gest oznaczał – do tej pory Starszy dawał mi czas na przetrawienie tego, co właśnie usłyszałam, ale zaczynał się już powoli niecierpliwić. Tak samo zresztą jak reszta naszych towarzyszy
Czy to jakiś test? – wykrztusiłam wreszcie, nadal zbyt zaskoczona, by spokojnie rozważyć jakąkolwiek inną możliwość.
Ktoś na prawo ode mnie prychnął głośno, ale nie zerknęłam w tamtym kierunku (co w normalnej sytuacji uczyniłabym pewnie bez większego zastanowienia). Wpatrywałam się uporczywie w jasne oczy Mistrza Lorasa, szukając w nich ewentualnego potwierdzenia lub zaprzeczenia dla mojej teorii.
Zamiast tego dostrzegłam jedynie błysk irytacji.
Doprawdy, Alysso… - Starszy Mistrz westchnął i splótł swoje dłonie o długich, szczupłych palcach na drewnianym blacie. – To nie jest żaden test, czy sprawdzian; nie jesteśmy w szkole – oznajmił znużonym, lekko zrezygnowanym tonem, którym przeważnie przemawiał do mnie dopiero pod koniec rozmowy.
Najwyraźniej ktoś wcześniej wystarczająco dał mu w kość, skoro nie miał już siły na żadne przekomarzanki ze mną.
Zacisnęłam więc zęby i ponownie zamilkłam pozwalając, by moje myśli zerwały się wreszcie ze smyczy. Mnogość pytań i niepewnych; niekompletnych odpowiedzi przytłoczyła mnie, skutecznie odbierając mi chęć na jakiekolwiek ewentualne kłótnie. Z jakiegoś absurdalnego, niewytłumaczalnego powodu czułam, że ktoś najzwyczajniej w świecie sobie ze mnie kpi. Jaki mógł być inny powód, dla którego Starsi zostali poproszeni właśnie o mnie? Dlaczego sam cholerny Archanioł miałby chcieć, aby Alyssa Venatoris wykonała dla niego jakąkolwiek misję? To zadanie wychodziło poza mój stopień!
Tak właściwie, to wychodziło ono poza czyjąkolwiek rangę, ponieważ jeszcze nikt od dnia Wielkiego Oświecenia, a zapewne nawet w całej historii ludzkości, nie był w stanie wytropić zwykłego anioła, nie mówiąc już w ogóle o jednym z ich Wielkich Braci*! Czyściciele mogli, co prawda, zlokalizować i schwytać demony, a często nawet je zlikwidować, ale nikt nie posiadał wystarczających umiejętności... Wystarczającej mocy, by wytropić archanioła. Nikt, a już na pewno nie ja – to musiała być jakaś wielka, paskudna pomyłka.
Ciszę przerwał milczący dotąd Mistrz Thomas, który zwrócił się bezpośrednio do Mistrza Lorasa, mnie skrupulatnie omijając wzrokiem.
To strata czasu, Lorasie… - urwał, by nachylić się w kierunku mojego jasnowłosego przełożonego, a następnie cmoknął głośno, z wyraźną dezaprobatą. – Nie wydaje mi się, by Venatoris była kimś odpowiednim do tego zadania – zakończył swoją myśl i z głuchym łoskotem opadł ponownie na krzesło.
Skrzywiłam się, ale nie zaprotestowałam, ponieważ pierwszy raz w życiu – pomimo wewnętrznej odrazy – zgadzałam się z Mistrzem Thomasem. Dlatego też ugryzłam się w język, zanim odpowiedziałam mu jakąś kąśliwą uwagą na temat jego braku umiejętności właściwej oceny sytuacji i opuściłam głowę, unikając spojrzenia mojego mentora. Nie miałam najmniejszej ochoty odczuwać jakichkolwiek wyrzutów sumienia, a ten człowiek potrafił je we mnie wywołać z niespotykaną łatwością.
Mnie się z kolei wydaje, że Alyssa świetnie się nada.
Podniosłam powoli głowę, bez większego trudu odszukując wzrokiem autora tego odważnego stwierdzenia. Byłam tym bardziej zaskoczona, że od początku spotkania unikałam go jak ognia i w żadnym razie się z tym nie kryłam. Nawet usiadłam na drugim końcu wielkiej ławy, byle tylko nie czuć smrodu otaczającej go magii.
Nie miałam pojęcia kim, a raczej czym jest ten tajemniczy nieznajomy i już samo to wystarczyło, bym chciała trzymać się od niego z daleka. Nie był demonem, a przynajmniej nie jednym z tych, z którymi miałam na co dzień do czynienia. Kiedy tylko zbliżył się do mnie na korytarzu, mrowienie w moich przedramionach stało się tak silne, że z trudem powstrzymałam się, aby nie zacząć ich drapać.
Przymrużyłam nieznacznie oczy i przyjrzałam się mu uważniej, próbując dostrzec jakieś szczegóły, które pomogłyby mi przypisać go do konkretnej rasy. Zewnętrznie nie różnił się wcale od zwykłego człowieka. Gdybym nie była Czyścicielem i minęłabym go na ulicy wzięłabym go po prostu za dość przystojnego, młodego mężczyznę.
Na oko miał może dwadzieścia sześć lat i był atletycznie zbudowany. Brązowe, lekko przydługie z przodu kłaki opadały mu na czoło, ale nie mogłam dokładniej określić jakiego są koloru. Miał wyraźne, ale łagodne rysy twarzy i prosty nos, z lekko wystającą kością na trzonie; osadzony - między równie ciemnymi co jego włosy – oczami w odcieniu głębokiej, brudnej zieleni z delikatną, pomarańczową obwódką wokół źrenic.
Miał wyjątkowo inteligentne spojrzenie, którym z podejrzanym zainteresowaniem lustrował moją twarz. Pełne usta układał w bladym uśmiechu, który nie zdradzał jego myśli, ale przywodził na myśl kogoś, kto właśnie odkrył, że sytuacja obraca się na jego korzyść. Z jakiegoś powodu wcale mi się to nie spodobało.
Czym ty w ogóle jesteś? – zapytałam wreszcie, po chwili tego krępującego milczenia, które zapanowało na Sali.
Pytanie nie było w gruncie rzeczy nie na miejscu ani nawet (wbrew pozorom) niegrzeczne, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że nieznajomy nie jest człowiekiem. Magia niemal się z niego wylewała sprawiając, że powietrze zdawało mi się gęstnieć z sekundy na sekundę... Czułam się jak w klatce, a to z kolei oznaczało, że miałam do czynienia z istotą niezwykle potężną.
Było to o tyle dziwne, że w przypadku zleceń „z góry” rzadko się zdarzało, by aniołowie fatygowali się osobiście – przeważnie wysyłali swojego ludzkiego przedstawiciela. Nigdy demona, więc po chwili namysłu tę opcję ostatecznie wykluczyłam. Szatyn mógł być albo aniołem, albo samym Archaniołem, a utwierdziła mnie w tym przekonaniu reakcja Starszych na sam ton jakim się do niego zwróciłam.
Rzadko się zdarzało, aby wszyscy Mistrzowie byli w czymś jednogłośni, a wystarczyło samo prawdopodobieństwo, że uraziłam Czcigodnego*, a oni – jak na rozkaz – zachłysnęli się z oburzeniem powietrzem.
Bezczelna dziewucha! – syknął przez zęby Mistrz Thomas, chwytając się brzegu ławy tak mocno, że aż pobielały mu palce.
Uważaj na słowa, Alysso! – zawtórował mu Starszy Atros podniesionym głosem, a biorąc pod uwagę, że robi to tak rzadko (właściwie jeszcze nigdy wcześniej nie miałam okazji tego doświadczyć) oznaczało, że według nich musiałam dopuścić się wielkiego świętokradztwa.
Niestety, należałam do osób, które wolą uczyć się na własnych błędach i jakoś niespecjalnie się tym przejęłam. O wiele bardziej zainteresowała mnie reakcja mężczyzny, który w odpowiedzi na moje pytanie najpierw szerzej się uśmiechnął.
Bystre stworzenie – skwitował, zupełnie jakbym była małpką, której udało się włożyć klocki do odpowiedniej przegródki, czym oczywiście wywołał u mnie potężną falę irytacji.
Mimo to milczałam, wpatrując się w niego intensywnie i wyczekując konkretnej odpowiedzi. Szatyn odwzajemniał moje spojrzenie, ani razu nawet nie mrugnąwszy. W moim przypadku nie udało mi się pozostać niewzruszoną zbyt długo. Miałam wrażenie, że magia nieznajomego otacza mnie i osiada na mojej skórze niczym lepka mgła, przez co mrowienie w moich ramionach osiągnęło poziom krytyczny i stało się naprawdę nie do zniesienia.
Wbrew własnej woli potarłam nadgarstki, czym od razu zwróciłam na siebie uwagę jasnych tęczówek Mistrza Lorasa. On, jako jeden z nielicznych wiedział co to oznaczało, ale w tamtym momencie jakoś wcale mnie to nie pocieszało. Od początku zebrania, przez cały czas czułam, że nie powinno mnie tu być.
Wyczuwasz to, prawda? – zapytał, kiedy na ułamek sekundy udało mu się złapać ze mną kontakt wzrokowy. – Czujesz jego moc – stwierdził, najwyraźniej nie potrzebując na to mojego potwierdzenia.
Wzdrygnęłam się mimowolnie, ponieważ to był pierwszy raz, kiedy Starszy wspomniał o tym przy świadkach i chociaż moje akta zostały dawno odtajnione, a Mistrzowie mieli do nich nieograniczony dostęp, odebrałam to jako osobistą zdradę, o czym oczywiście zamierzałam go później, na osobności dobitnie poinformować.
Zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować na te słowa, Mistrz Thomas zrobił to za mnie, kwitując wypowiedź mojego przełożonego głośnym, szczerym parsknięciem. Odchylił się na swoim krześle, by następnie (mimo moich żarliwych modłów, aby wyrżnął się razem z nim na posadzkę) opadł z łoskotem na ziemię, obrzucając mnie wcześniej pogardliwym spojrzeniem brązowych, przymrużonych oczu.
Naprawdę, Lorasie – rzucił, tym razem nie szczędząc wcale jadu w głosie. - My sami ledwo jesteśmy w stanie wyczuć tą różnicę, więc na jakiej podstawie uważasz, że ona... – warknął, unosząc drżącą dłoń, by następnie wycelować we mnie wskazujący palec prawej dłoni, przyozdobiony w złoty pierścień Wydziału*. – Ta...
Zanim Starszy Thomas dokończył, ściągając tym samym na siebie mój niechybny gniew, do dyskusji niespodziewanie wtrącił się gość honorowy naszego spotkania i uratował sytuację.
W waszym świecie znany jestem jako Suriel – powiedział, opierając się wygodnie o rzeźbione oparcie krzesła, by móc swobodnie nałożyć kostkę prawej nogi na kolano lewej. Ani na sekundę nie spuszczał ze mnie zaciekawionego spojrzenia. – Przyjaciele zwą mnie Razjel i chciałbym prosić, abyś właśnie tak się do mnie zwracała.
Początkowo po prostu zastygłam w bezruchu, pozwalając, aby wszystkie moje mięśnie napięły się mimowolnie w gotowości na... Tak właściwie nie miałam zielonego ani nawet różowego pojęcia, na co. Mężczyzna nie sprawiał wrażenia, jakby miał zamiar zaatakować, a to, że w ogóle wpuszczono go do budynku Bractwa oznaczało, że nie stanowił dla nas nawet potencjalnego zagrożenia. To była wspaniała ironia, biorąc pod uwagę, że istota ta (jeśli wierzyć naukom, jakie nam tutaj wpajano) – gdyby tylko chciała i miała ku temu powód – mogłaby zmieść co najmniej połowę budynku przy pomocy zaledwie jednego kiwnięcia palcem.
Przez krótką sekundę naprawdę nie mogłam w to uwierzyć. Sam Archanioł Razjel przybył tutaj i prosił, abym zwracała się do niego po imieniu? Prawdziwa niedorzeczność. Po chwili jednak dotarło do mnie, że kilkanaście minut wcześniej powiadomiono mnie, że podobno Archanioł Michael chciał, abym wytropiła dla niego jednego z jego Wielkich Braci i sama obecność Czcigodnego w tym pomieszczeniu przestała być już dla mnie takim wielkim absurdem.
Mimo to pozostawałam czujna i analizowałam w głowie sytuację, w jakiej się właśnie znalazłam. Nie poznałam jeszcze szczegółów misji, którą planowano mi przydzielić, ale mój instynkt podpowiadał mi, abym czym prędzej odrzuciła tą propozycję i wyszła z sali póki jeszcze mam ku temu okazję. Niestety, tym razem moja wrodzona ciekawość przeważyła nad przeczuciem i rozsądkiem, a chociaż podejrzewałam, że mocno tego pożałuję, nie ruszyłam się z miejsca.
Nie wyglądasz na zaskoczoną – skwitował Razjel, opierając łokieć na drewnie, by móc swobodnie ułożyć brodę na palcach zwiniętej dłoni. Nie wydawał się wcale tym faktem urażony, ale nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z Archaniołem, więc postanowiłam zbyt pochopnie go nie oceniać i nie wyciągać przedwczesnych wniosków.
Jeśli oczekiwałeś pokłonów i okrzyków zachwytu, to niestety mocno cię rozczaruję - odpowiedziałam, zanim zdołałam ugryźć się w język. Ostatnim czego teraz potrzebowałam, było rozzłościć Czcigodnego. Niestety, skoro już się powiedziało A, trzeba było powiedzieć B, prawda? – Trafiłeś chyba pod zły adres – dodałam, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu, by zamaskować obawę, jaka niepostrzeżenie wkradła się do mojego umysłu.
Igrasz z ogniem, bardzo mądrze.
Podejrzewałam, że Starsi, którzy znów - niczym jeden mąż - zamarli w obliczu potencjalnego zagrożenia jakie mogłam na nas sprowadzić, przeżywali właśnie rozległy, zbiorowy zawał serca. Nie dziwiłam się im, ponieważ nawet ja nie byłam na tyle bezmyślna, by nie zdawać sobie sprawy z niebezpieczeństwa, które w najgorszym razie mogło nam zagrażać przez moje idiotyczne gierki.
I kolejny raz to właśnie nasz gość postanowił rozładować tę, pełną gęstego napięcia, atmosferę. Archanioł roześmiał się, a część mojego umysłu - ten maleńki skrawek podświadomości, który z jakiegoś powodu pozostawał poza moją bezwzględną kontrolą - podpowiadała mi, że wielu kobietom zmiękłyby na ten dźwięk kolana.
W tym momencie szczerze żałowałam, że nie ma z nami Becka Chandlera, by mógł przekonać się, że nie dorasta swojemu nowemu rywalowi do pięt. Tak bardzo skupiłam się na tym, by móc zobaczyć minę tej fałszywej gnidy z Wydziału Informacji, że nieświadomie pozwoliłam swoim mięśniom się rozluźnić.
Masz rację – mruknął Suriel, kiwając głową z wciąż widocznym rozbawieniem. Przerwał tym samym moje bezsensowne rozmyślania, za co byłam mu poniekąd wdzięczna. – Ostrzegano mnie, że jesteś dość… specyficzna - dodał, a ponieważ w jego głosie nie doszukałam się ani śladu kpiny, nie odebrałam tego jako próby obrazy mojej osoby.
Zamiast tego uniosłam brew w akcie lekkiego powątpiewania i przeniosłam spojrzenie na Mistrza Lorasa, który - w dość teatralnym geście - postanowił akurat w tym czasie, z niezwykłym zainteresowaniem, podziwiać sufit pomieszczenia. To wystarczyło, abym odkryła któż taki powierzył Archaniołowi te informacje, bo chociaż sklepienie faktycznie było piękne; zdobione misternymi malunkami mistrzów - to nie był czas ani miejsce, by się nimi napawać.
O tak, bardzo to dorosłe, Mistrzu Lorasie. Tak właśnie powinni zachowywać się Starsi.
Naprawdę musiałam w najbliższym czasie poważnie z nim porozmawiać.
To raczej pojęcie względne, nieprawdaż? - zapytałam, wcale nawet nie siląc się na cukierkowy ton, jakim pewnie wszyscy się tu dzisiaj do niego zwracali. Wiedziałam oczywiście dlaczego tak się działo, ale nie miałam w żadnym razie zamiaru dołączać do jego fanklubu. Motta typu “Ujrzałeś Czcigodnego - padnij na kolana i składaj pokłony”, nie były dla mnie.
Na to wygląda – odpowiedział, przymrużywszy wcześniej nieznacznie powieki. Najwyraźniej moja reakcja w jakiś sposób zdołała go zaintrygować, ponieważ nie powiedział nic więcej, a zamiast tego zmarszczył nieelegancko brwi, przez chwilę w skupieniu się nad czymś zastanawiając.
W tym czasie jego energia, której intensywność zdążyła osłabnąć podczas naszej krótkiej wymiany zdań - znów przybrała na sile i ponownie osiadła na moich nagich przedramionach. Nie wiedziałam dlaczego moja własna magia tak gwałtownie na to reagowała, ale byłam zmuszona ponownie potrzeć mrowiące nadgarstki, kiedy szarpnęła pod skórą, próbując wydostać się na zewnątrz. Miałam wrażenie jakby czegoś szukała, jakby próbowała wydostać się tylko po to, by móc połączyć się z energią Razjela i nie rozumiałam jej desperacji, chociaż odczuwałam ją doskonale każdą komórką ciała.
Kiedy uniosłam wzrok ponad moje dłonie, dostrzegłam, że Archanioł znów dokładnie mi się przygląda. Tym razem jego twarz przyozdabiał pełen zadowolenia uśmiech i zdałam sobie sprawę, że szczuje mnie swoją maną całkowicie świadomie. Skrzywiłam się mimowolnie, zdradzając tym samym swoje niezadowolenie.
Przestań – z pomiędzy moich warg wyrwało się ciche warknięcie. Nie zdołałam go powstrzymać, a nawet gdybym miała okazję to cofnąć, nie zrobiłabym tego. Miałam pełne prawo czuć się niekomfortowo, a zmęczenie sprawiało, że wszystko dodatkowo mnie drażniło. Nie miałam teraz siły na zabawę magią, a już tym bardziej na zabawę magią z Archaniołem.
Na miłość boską, Venatoris, opanuj się!
Wyczucie czasu Mistrza Thomasa było jak zwykle niezawodne; ten stary despota jakimś cudem zawsze wybierał sobie najgorszy moment na interwencję. Pomimo zapewnień Starszego Lorasa, że robi to nieświadomie, wciąż miałam niejasne wrażenie, że jego główną intencją zawsze jest wyprowadzenie mnie z równowagi.
Wybacz jej, Razjelu, dawno powinniśmy byli ukrócić jej ten niewyparzony język – powiedział, chcąc najwyraźniej po raz kolejny podkreślić swoją rzekomą władzę nade mną, a ja w odpowiedzi posłałam mu oszczędny, wymuszony i zupełnie nieszczery uśmiech.
Z trudem powstrzymywałam się, aby nie rzucić jakąś ciętą ripostą, a za każdym razem, kiedy otwierałam już usta, by to zrobić, czułam na sobie wzrok przełożonego i odpuszczałam chociażby z czystego szacunku do jego osoby. Zawdzięczałam mu zbyt dużo, by przynosić mu więcej wstydu niż było to na ogół konieczne. Wiedziałam doskonale, że byłam trudną uczennicą i (wbrew powszechnej opinii) potrafiłam okazać wdzięczność nawet, jeśli inni nie byli w stanie tego dostrzec.
W przeciwieństwie do twojego niewyparzonego języka, Thomasie… – Suriel zwrócił się bezpośrednio do Mistrza Thomasa, obrzucając go przy tym pogardliwym spojrzeniem. Przemówił tonem zupełnie odmiennym od tego, którym zwracał się do mnie, więc mimowolnie przykuł moją uwagę. Obserwowałam z zaskoczeniem, jak Starszy “kurczy się” pod jego wzrokiem. – ...niewyparzony język Alyssy zdecydowanie mi się podoba – dokończył, a zanim ostatecznie zostawił Mistrza w spokoju, postanowił w ostatniej chwili dodać coś jeszcze.
Z tego co pamiętam, tylko pannę Venatoris i Lorasa poprosiłem, aby zwracali się do mnie po imieniu i póki co, niech tak zostanie – przypomniał chłodno, a jego głos był tak pewny i bezwzględny, że gdyby zwrócił się nim do mnie, na pewno bym się wzdrygnęła.
Mimowolnie wykrzywiłam usta w uśmiechu pełnym zadowolenia. Ktoś wreszcie był w stanie uciszyć Mistrza Thomasa i to z mojego powodu. Od razu spojrzałam na naszego gościa nieco przychylniej i chociaż pewnego rodzaju obawa i czujność mnie nie opuściły, rozluźniłam się nieco.
Oczywiście, wybacz Czcigodny Surielu - wymamrotał Starszy z autentyczną skruchą, a ja w ostatniej chwili powstrzymałam się, aby nie wstać i przypadkiem nie zacząć klaskać z zachwytu.
To było piękne.
Jeśli Archanioł zrobił to, by mnie udobruchać, to wybrał doskonały sposób. Byłam gotowa przynajmniej go wysłuchać, a to już był jakiś postęp.
No dobrze, załóżmy przez chwilę, że faktycznie jesteś tym Razjelem; jednym z Archaniołów, siejącym zachwyt i postrach wśród narodu ludzkiego… – urwałam, by przewrócić teatralnie oczami i wyprostować się na niewygodnym krześle. W tym czasie Suriel uniósł kącik ust w niejakim rozbawieniu. – Załóżmy też, że twój wspaniały, Wielki Brat naprawdę zlecił Bractwu takie zadanie… – kątem oka dostrzegłam, że Mistrz Loras uśmiecha się z wyraźną aprobatą. Najwyraźniej odebrał moje zainteresowanie jako dobry znak. – Na czym dokładnie miałaby polegać moja misja?
Tak jak powiedział twój mistrz: chcemy, abyś wytropiła jednego z Archaniołów i jak najszybciej, czyniąc przy tym jak najmniejsze szkody, sprowadziła go do domu – oznajmił, naprawdę praktycznie słowo w słowo pokrywając się z wcześniejszą wypowiedzią mojego przełożonego.
Zmarszczyłam brwi i westchnęłam z irytacją. Po co ściągnęli mnie do tej sali, skoro nie mieli zamiaru wyjawiać mi żadnych, szczegółowych informacji? To była strata czasu.
Skąd pomysł, że dam radę namierzyć jakiegoś Archanioła? To nie demon – zauważyłam, postanawiając podejść do sprawy od innej strony.
Czcigodny zacisnął usta i zerknął na Mistrza Lorasa, zdradzając tym samym niezdecydowanie odnośnie tego tematu.
Skoro jesteś w stanie wyczuć demona w takim stopniu, w jakim przedstawił mi to twój mentor i skoro w równym stopniu jesteś w stanie wyczuć mnie, to teoretycznie nie powinnaś mieć większego problemu z wytropieniem mojego brata – odpowiedział, nachylając się nad ławą, by oprzeć łokcie na blacie. Nie sprawiał jednak wrażenia jakby wierzył w swoje własne słowa.
Nie jesteście w stanie zrobić tego na własną rękę? – zapytałam, bardziej z ciekawości niż chęci sprowokowania go w odwecie za brak wiary w moje umiejętności.
Starszy Loras odchrząknął, zwracając tym samym na siebie moją uwagę, Tak jak wcześniej wydawał się zadowolony z mojego zainteresowania, tak teraz był co najmniej zakłopotany moją dociekliwością.
Alysso… – mruknął ostrzegawczo, rozglądając się po sali. Co ciekawe, reszta Starszyzny wydawała się równie zainteresowana odpowiedzią co ja sama.
Jestem po prostu ciekawa dlaczego taka odpowiedzialność miałaby spaść na mnie, to wszystko, Mistrzu Lorasie – oznajmiłam, powracając spojrzeniem do Archanioła.
Naprawdę, nie wydaje mi się, aby to był odpowiedni…
W porządku, Lorasie – Razjel przerwał mojemu mentorowi w pół zdania, unosząc przy tym dłoń w uspokajającym geście. – Alyssa ma prawo wiedzieć – dodał, by najwyraźniej usprawiedliwić przed nim swoje działanie.
Kolejny punkt dla gościa za szacunek dla mojego przełożonego.
Teoretycznie jesteśmy w stanie odszukać innego Archanioła, ale problem polega na tym – podjął wyjaśnienia, po krótkiej chwili milczenia – że my wyczuwamy wzajemnie swoją energię. Mój brat zniknął jakiś czas temu i najwyraźniej nie chce zostać odnaleziony. Kiedy tylko ktoś natrafi na jego trop, on go wyczuwa i znów się gdzieś zaszywa – wyjaśnił w skrócie, a ja pokiwałam głową na znak, że przyjęłam to do wiadomości.
To miało sens.
Zgłosiliśmy się do Bractwa, ponieważ waszej energii… Twojej energii – poprawił się, wskazując na mnie dłonią – mój brat na pewno nie rozpozna. To daje nam przewagę.
Kiedy Razjel umilkł, odwróciłam od niego wzrok, by odszukać błękitne, lekko zamglone tęczówki Mistrza Lorasa, co też na co dzień robiłam często, jeśli miałam odnośnie czegokolwiek jakiekolwiek wątpliwości. Mój mentor akurat się we mnie wpatrywał, ale z jego twarzy nie dało się zbyt wiele wyczytać.
Zebranie ze Starszyzną w Wielkiej Sali* oznaczało, że decyzja o przyjęciu zlecenia została już podjęta. Skoro zadanie przedstawiono jedynie mnie, raczej nikomu innemu nie zamierzają go przydzielić i w najgorszym przypadku zostanę w jakiś sposób zmuszona do jego wykonania. Najprawdopodobniej wyciągną najcięższy oręż, jakim mogą się w stosunku do mnie posłużyć - pieniądze. Mogą zaproponować mi jakąś ogromną sumę albo zagrozić brakiem wynagrodzenia za poprzednie zlecenie.
Będę mogła dokończyć sprawę z Górą?
Pytanie kierowałam bezpośrednio do Mistrza Lorasa, bo chociaż decyzja należała prawdopodobnie do całej Starszyzny, to mój przełożony miał na nią największy wpływ.
Jeszcze zanim otrzymałam odpowiedź wiedziałam już, jaki jest werdykt. Skrucha na twarzy mentora nie pozostawiała miejsca na żadne wątpliwości - zasługi za złapanie Peshel’a spadną na kogoś innego, a cała moja dotychczasowa praca i wysiłek pójdą na marne.
Zacisnęłam zęby i odwróciłam wzrok, by z nagłym zainteresowaniem podziwiać zdobienia na ławie. Nie chciałam, aby ktokolwiek zauważył jak bardzo mnie to poruszyło. Sporo się w końcu nad tym namęczyłam, a teraz miałam wszystko tak po prostu porzucić?
Przykro mi, ale ta misja ma o wiele większy priorytet, Alysso – odpowiedział łagodnie Starszy.
Byłam przyzwyczajona do jego spokojnego, kojącego tonu, ale w tej sytuacji, niestety, Mistrz Loras osiągnął zupełnie odwrotny efekt. Byłam już i tak wystarczająco rozdrażniona; potrzebowałam prysznica (po przesłuchaniu Hebtela mi go odmówiono, więc siedziałam teraz w roboczych ciuchach, cuchnących krwią demona), snu i jakiegoś ciepłego posiłku - koniecznie w tej kolejności. Ostatnim czego było mi trzeba, było przemawianie do mnie jak do dziecka…
Prychnęłam pod nosem, skubiąc skórkę przy połamanym paznokciu lewej dłoni. Magia Razjela wciąż muskała moją skórę, ale Archanioł najwyraźniej odpuścił sobie prowokowanie mojej energii, więc mrowienie znów było znośne i w żaden sposób nie utrudniało mi funkcjonowania. Mogłam się teraz na spokojnie skupić i rozważyć każdy wariant; każde potencjalne wyjście z tej sytuacji.
A było wyjść z sali, póki naprawdę miałaś ku temu okazję.
Będę mogła dobrać sobie partnera?
Pytanie znów kierowałam do Mistrza Lorasa, ale zanim jeszcze je dokończyłam, postać po mojej lewej poruszyła się niespokojnie. Mimowolnie zerknęłam w tamtym kierunku, obrzucając Starszą Soranę zaciekawionym spojrzeniem.
Szczegóły tej misji są ściśle chronione i nie zostaną udostępnione nawet większości Starszyzny – oznajmiła Mistrzyni, rozwiewając tym samym moje kolejne wątpliwości.
Trina również nie zostanie dopuszczona do tych informacji – dorzucił mój mentor, wzdychając przy tym z wyraźną rezygnacją.
Nie byłam zaskoczona taką odpowiedzią (nie byłam głupia), zdawałam sobie sprawę z wagi misji, jaką zamierzano mi powierzyć i chociaż czułam się teraz jak sęp, próbujący ugrać ostatnie ochłapy - zamierzałam wynegocjować przynajmniej odpowiednie warunki dla siebie, jak i dla mojej dotychczasowej partnerki.
Takie otrzymaliśmy wytyczne – dodał jeszcze Mistrz Loras, zerkając ukradkiem na naszego anielskiego gościa.
Niestety, nie dość dyskretnie, abym nie zdołała tego dostrzec. Przymrużyłam oczy i zamiast skupiać się na własnych paznokciach, przeniosłam uwagę na Archanioła, który do tej pory w milczeniu przysłuchiwał się mojej rozmowie ze Starszymi.
Skoro Czcigodni postawili tak twarde warunki, to oznaczało, że bardzo zależało im na tym, aby jak najmniej osób dowiedziało się o ich problemie i chociaż wcale na to nie wyglądało - zajeżdżało desperacją. Skoro i tak zostałam postawiona pod ścianą, mogłam to wykorzystać na swoją korzyść tym bardziej, że Suriel miał wspaniały dar przekonywania…
W takim razie Trina dostanie sprawę Góry i Peshel’a na wyłączność – oznajmiłam wcale nie starając się, aby zabrzmiało to jak żądanie.
Alysso, zdaje się, że nie ty tutaj decydujesz… – zauważył Starszy Atros, marszcząc czoło wo niemej konsternacji. Najwyraźniej nie był pewien czy odebrać moje słowa jako brak szacunku, czy może jako zwyczajową bezczelność.
Postanowiłam mu pomóc podjąć decyzję, posyłając w jego kierunku najpierw nieszczery uśmiech.
Wybacz, Mistrzu Atrosie, ale zdaje się, że mówiłam do Razjela – oznajmiłam, przenosząc wzrok ze Starszego, na Archanioła.
Tym razem wcale nie zdziwił mnie - znajomy już - uśmieszek, który błądził na jego ustach. Podchwycił ze mną kontakt wzrokowy, a jego magia znów intensywniej liznęła moje odkryte przedramiona. Odebrałam to jako gest aprobaty i chociaż normalnie kazałabym mu trzymać łapska przy sobie, przetrzymałam to.W końcu to on pociągał tu za wszystkie sznurki.
Bystre stworzenie – powtórzył, najwyraźniej orientując się już, że w ten sposób testuje moją cierpliwość.
Chandler naprawdę zyskał silnego rywala. Zacisnęłam usta, gryząc się w język, aby przypadkiem nie rzucić jakąś równie “bystrą” uwagą. Na szczęście chwilę później szatyn skinął głową potakująco, najwyraźniej akceptując mój pierwszy warunek. Nie dałam tego po sobie poznać, ale w duchu odetchnęłam głęboko z ulgą.
Widziałam kątem oka jak Mistrz Loras z zaskoczeniem przygląda się to mnie, to naszemu Czcigodnemu gościowi. Najprawdopodobniej próbował przeanalizować co się tak właściwie przed chwilą stało, a kiedy już się zorientował - nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Wykrzywił twarz w delikatnym grymasie, ale blizna, która przecinała jego powiekę i policzek, i tak nadała mu złowrogiego wyrazu.
Widocznie nie podobało mu się, że jego podopieczna znalazła sposób, aby zrobić całą Starszyznę w konia. Jakoś nie było mi z tego powodu przykro. Mogli się przecież tego spodziewać. Znali mnie i już nie raz mięli okazję przekonać się, że odpłacam się pięknym za nadobne. Nie pozostawili mi zresztą zbytniego wyboru - zagonili mnie w kozi róg, więc nie mogli mieć mi za złe, że zamierzałam się z niego wydostać za wszelką cenę.
Ponownie skupiłam się na Archaniele, aby nie miał wątpliwości, że jeszcze nie skończyliśmy dobijać targu. Teraz zamierzałam załatwić jakieś zabezpieczenie dla siebie.
Wypłatę za poprzednie zlecenie chcę mieć na koncie jeszcze dzisiaj - powiedziałam, a Starsi po drugiej stronie ławy wdali się w żarliwą dyskusję, najpewniej na temat mojego braku dobrego wychowania. Nie byłam szczególnie zmartwiona tym faktem; burę mogłam dostać później.
Tak naprawdę nie chciałam być odbierana w ich oczach jako niewdzięczna małpa, bo w gruncie rzeczy zależało mi na ich szacunku, ale sami byli sobie winni. Nawet jeśli w tym momencie podburzałam swoją reputację świetnego Czyściciela, na którą przez tyle lat ciężko pracowałam, nie mogłam się już wycofać. Moja cierpliwość dobiegła końca.
To wszystko? – zapytał Razjel, bezceremonialnie pochylając się na krześle tak nisko, że praktycznie ułożył klatkę piersiową na drewnianym blacie.
Czy komuś z jego pozycją wypadało niemal kłaść się na stole? Nawet ja nie odważyłabym się na coś takiego w obecności Starszyzny, a często miałam takie chwile słabości.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się jak mnie by w takiej sytuacji odebrano. Kara zapewne by mnie nie ominęła i prawdopodobnie mogłabym mieć tylko złudną nadzieję, że Mistrz Thomas udławiłby się swoim językiem podczas wygłaszania kilkugodzinnego kazania na temat etykiety zachowania względem starszych rangą. Nie wspominając już nawet o zasadach jakie obowiązywały nas w Wielkiej Sali.
Jeśli zaś chodziło o Archanioła - wszelkie ograniczenia i zasady znikały jak za dotknięciem magicznej różdżki. Oczywiście nie miałam najmniejszego zamiaru porównywać się do jednego z Czcigodnych, ale i tak uważałam to za cholernie niesprawiedliwe…
Prawie – odpowiedziałam, przerywając tym samym własne rozmyślania. – Nie mam zamiaru pracować pro bono – ostrzegłam, kładąc szczególny nacisk na dwa ostatnie słowa.
Jeżeli miałam chociażby zastanowić się nad dobrowolnym podjęciem się tego zadania, musiałam mieć pewność, że po prostu będzie mi się to opłacało. Bycie Czyścicielem to praca jak każda inna i nie chodziło wcale o moją ewentualną pazerność (chociaż miałam zamiar wycisnąć z tej sprawy ile tylko się da), ale o zapewnienie sobie środków na życie.
Sprawę wynagrodzenia omówimy już na osobności, Alysso – powiadomił mnie Mistrz Loras zanim Suriel zdążył w jakikolwiek sposób zareagować na moje słowa.
A to ciekawe…
Przeniosłam spojrzenie na mojego mentora i uniosłam brew w oczekiwaniu na jego dalsze słowa.
Zebraliśmy się tutaj w takim gronie, aby przedstawić ci ogólne warunki misji – podjął wyjaśnienia, zataczając dłonią w powietrzu bliżej nieokreślony łuk. – To wyjątkowa sytuacja, więc wymaga wyjątkowego podejścia i równie wyjątkowego zaangażowania – dodał, zerkając przy tym najpierw na każdego ze Starszych z osobna, by ostatecznie zatrzymać swoje jasne oczy na mnie.
Czułam, że za słowami Mistrza kryje się coś jeszcze, jakiś haczyk, przez który wszyscy wciąż siedzieliśmy przy stole i nie mogliśmy przejść do sedna sprawy.
Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu przeczuwałam również, że ani trochę mi się to nie spodoba. Zresztą, kiedy chodziło o Radę - rzadkością było, aby ich decyzje przypadały mi do gustu.
Na rozwiązanie tej drobnej zagadki nie musiałam czekać zbyt długo, ponieważ chwilę później mój przełożony postanowił kontynuować, nie chcąc najwyraźniej tracić cennego czasu.
Dla bezpieczeństwa musimy przeprowadzić rytuał milczenia* – powiedział, a ja zamarłam, wlepiając w Starszego zaskoczone spojrzenie.
Przez chwilę analizowałam jeszcze jego słowa, aż w końcu dopadło mnie przerażenie. Zacisnęłam pięści na materiale bluzki tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Momentalnie zrobiło mi się słabo i zakręciło mi się w głowie w reakcji na przebłysk niejasnego wspomnienia, które niespodziewanie, na sekundę pojawiło się w mojej głowie.
Zerwałam kontakt wzrokowy z Mistrzem Lorasem i rozejrzałam się spłoszona po pomieszczeniu, próbując odszukać dla siebie najszybszą drogę ucieczki. W sali było dwoje masywnych, ręcznie rzeźbionych drzwi i po wyjściu przez każde z nich można było w ciągu kilku minut wydostać się z budynku. Jedne znajdowały się za mną, więc wystarczyło tylko wstać, obrócić się i wybiec. Nie musiałabym nikogo po drodze omijać, nikt nie byłby w stanie mnie zatrzymać.
Zimne macki strachu wspinały się leniwie po moich plecach, a włoski na moich przedramionach stanęły dęba. Nie było mowy o tym, abym zgodziła się przystąpić do tego absurdalnego rytuału. Doskonale pamiętałam ostatni raz, kiedy go na mnie odprawiono i było to jedno z moich najgorszych wspomnień związanych z Bractwem.
Wciąż czułam wyraźnie smak własnej krwi w ustach i potworny, pulsujący ból głowy, przez który miałam ochotę wypluć własne flaki.
Najgorsze były jednak wspomnienia, które niczym żywe zalewały mnie obraz po obrazie, kiedy jakaś tajemnicza, pierwotna siła penetrowała mój umysł, aby uniemożliwić mi dzielenie się - wtedy ściśle chronionymi - informacjami.
Nie było na tym świecie nic, co mogłoby mnie do tego ponownie przekonać. Możecie nazwać mnie tchórzem, jeśli tak wam wygodniej.
Alysso…
Głos Starszego Lorasa ledwo do mnie dotarł. Szum w moich uszach skutecznie tłumił wszystkie inne dźwięki poza dudnieniem mojego galopującego serca i dopiero wtedy, usłyszawszy łagodny ton mojego mentora zdałam sobie sprawę, że wszyscy zgromadzeni uważnie się we mnie wpatrują. W tym również Archanioł Razjel, z którego twarzy tym razem zniknął już nawet ten zawadiacki uśmieszek.
Czcigodny wyprostował się i spoważniał, obrzucając spojrzeniem nie tyle moją bladą twarz, ile moje (wciąż zaciśnięte na koszulce) dłonie.
Pod naporem tego spojrzenia przestałam maltretować ciemny materiał i powoli, ostrożnie - jakby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo - rozprostowałam palce i ułożyłam ręce płasko na udach, wcześniej wycierając je dyskretnie o spodnie.
Wypuściłam gwałtownie nieświadomie wstrzymywane dotąd powietrze z płuc i oblizałam spierzchnięte usta, by następnie otworzyć je i spróbować coś powiedzieć.
Niestety, spomiędzy moich warg wydobyło się jedynie coś na podobieństwo cichego świstu. Skrzywiłam się, bo nie spodziewałam się, że moje gardło w ciągu kilku minut było w stanie tak wyschnąć.
Przełknęłam ślinę, by je nawilżyć i dopiero wtedy spróbowałam ponownie.
Nie ma mowy – wykrztusiłam wreszcie, z uporem spoglądając prosto przed siebie.
Alysso – powtórzył cierpliwie, a po jego zmartwionej minie wywnioskowałam, że musiałam wyglądać fatalnie.
Tak też się zresztą czułam.
Nie!
Nie przejmowałam się wcale tym, że w tamtym momencie naprawdę zachowywałam się jak dziecko. Mogli mnie za to ukrzyżować, nie miałabym nic przeciwko. Wszystko - byle tylko uniknąć rytuału.
Skrzyżowałam dłonie na klatce piersiowej i przymknęłam powieki, by ostatecznie doprowadzić się do porządku. Policzyłam w myślach do pięciu, próbując uspokoić nierówny oddech i siłą woli zmusić drżącą nogę do spoczynku. Miałam maleńką nadzieję, że Mistrz Loras nie będzie więcej naciskał, że będąc świadomym mojej przeszłości nie będzie starał się mnie do tego zmusić.
Byłam naiwna.
Wybacz, kochana, ale to nie podlega dyskusji – powiedział i tylko jego oczy zdradzały, że w jakikolwiek sposób obeszło go to, że zamierzał w tak podły sposób wystawić na próbę moje zaufanie. – To bezwzględny rozkaz, Alysso - dodał tonem niebezpiecznie zbliżonym do szeptu.
Poczułam się tak, jakby ktoś przyłożył mi obuchem w głowę. Mimowolnie zerknęłam na swojego Mistrza z niedowierzaniem.
Starszy zaciskał usta w wąską kreską, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy i z jawną determinacją unikając mojego wzroku.
Tchórz.
Wyjątkowo rzadko się zdarzało, aby mój mentor faktycznie zachowywał się względem mnie jak typowy przełożony, a nie jak nauczyciel służący dobrą radą. Niestety, kiedy już tak się działo - Starszy Loras zawsze miał z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia. Postawa bezwzględnego dowódcy mocno kłóciła się z jego łagodnym charakterem i ojcowskim przysposobieniem.
Odkąd tylko sięgałam pamięcią, Mistrz podczas szkoleń zawsze stosował wobec swoich podopiecznych bezstresowe wychowanie. Wiedziałam o tym doskonale, ponieważ w gruncie rzeczy to właśnie on podjął się próby opieki nade mną, kiedy trafiłam do Bractwa i to on, jako jedyny, podjął się wyzwania zastąpienia trzynastoletniej, zagubionej dziewczynce (jaką wtedy niewątpliwie byłam) rodziny. Był przy mnie kiedy najbardziej tego potrzebowałam.
Zdarzało mu się oczywiście podnosić na mnie głos, ale nigdy nie podniósł na mnie (ani na kogokolwiek poza demonami) ręki, a bezwzględne rozkazy wydawał jedynie w ostateczności, gdy jego samego sytuacja postawiła pod ścianą.
Nie wątpiłam wcale, że tym razem było podobnie, ale to nie umniejszało bólu jaki sprawiły mi jego słowa i upór, z jakim próbował nie dopuścić do tego, aby nasze spojrzenia się spotkały.
Byłam wściekła i to łagodnie ujmując, a miałam ku temu powody, więc nawet nie starałam się stłumić tego uczucia. Fakt, że Mistrz Loras był zmuszony niemal siłą przekonać mnie do zmiany zdania, tylko dodatkowo potęgował moją złość.
On przecież nie znosił nadużywać swojej pozycji głowy Bractwa! Prawdopodobnie właśnie dlatego kilka ładnych lat temu wybrano go do tej funkcji…
Miałam ochotę coś rozwalić i jedynym rozwiązaniem, aby przypadkiem nie przeleźć przez ławę i nie okaleczyć twarzy Starszego Thomasa paznokciami, było ukierunkowanie mojego gniewu na coś innego.
Biorąc pod uwagę, że jedynie Czcigodni byli w stanie wywrzeć na Radzie Starszych tak silny nacisk, poszukiwania nowej ofiary nie zajęły mi zbyt wiele czasu.
Przymrużyłam gwałtownie powieki i obróciłam się w kierunku Razjela. Moja szczątkowa sympatia do osoby Archanioła wyparowała.
Zgadzam się - oznajmiłam, akceptując tym samym warunki tego absurdalnego zadania.
Moją jedyną alternatywą była rezygnacja z pracy, a prawda była taka, że uwielbiałam robotę Czyściciela; byłam do niej stworzona i nie jestem pewna czy udałoby mi się odnaleźć w jakimkolwiek innym zawodzie.
Poza tym, byłam pewna, że nawet gdybym odmówiła, Czcigodni i tak znaleźliby jakiś sposób, aby mnie do tego zmusić. Dlatego postanowiłam zagryźć zęby, poświęcić się i dla świętego spokoju wykonać tę cholerną misję.
Do moich uszu dotarło przeciągłe westchnienie. Nie musiałam nawet spoglądać w tamtym kierunku, aby wiedzieć, że to mój przełożony oddycha z ulgą.
Spokojnie, Mistrzu Lorasie, jeszcze przecież nigdy nie zawiodłam.
Suriel najwyraźniej był zaskoczony moją nagłą zmianą nastawienia i tonu, jakim się do niego zwróciłam. Zamrugał zdezorientowany i przeczesał palcami potargane włosy, co niewątpliwie w normalnej sytuacji kobiety uznałyby za gest niezwykle uroczy. Ja, niestety, miałam ochotę szarpnąć go za te ciemne kłaki i…
Postaramy się zrobić to jak najszybciej, Alysso – powiedziała Mistrzyni Sorana, kładąc mi dłoń na ramieniu w pokrzepiającym geście.
Tylko siłą woli powstrzymałam się, aby nie strącić jej ręki i zmusiłam się, by pokiwać potakująco głową. Takie gesty wcale mi nie pomagały.
Musimy wszystko przygotować – mruknął Starszy Loras, wciąż unikając mojego spojrzenia.
Musiałam dać mu czas, aby przetrawił na spokojnie to, do czego został zmuszony tak samo, jak musiałam dać czas sobie, bym mogła mu to wybaczyć.
Wszyscy, poza mną i Razjelem, odsunęli krzesła od ławy i wstali, by następnie udać się do ołtarza na środku pomieszczenia, gdzie odprawiano wszystkie większe rytuały.
Obserwowałam Starszych kątem oka, próbując przygotować się psychicznie na to, co planowali mi zrobić. Zastanawiałam się o ile moje życie byłoby prostsze, gdyby nie było w nim demonów, aniołów ani ich Wielkich Braci. Czy umierałabym teraz z nudów na jakiejś uczelni, czy też może gniłabym porzucona w którymś rynsztoku?
Bez względu na to jak brzmi odpowiedź na to pytanie, teraz czekało mnie stracie z przeszłością, o której na co dzień starałam się tak usilnie zapomnieć. Wszystko po to, by móc wytropić jakiegoś nadętego, obrażonego na rodzeństwo Archanioła...

* - tłumaczenia należy szukać w słowniczku.

Obserwatorzy